Ostatnio kompletnie nie miałam czasu na pielęgnację włosów - ograniczała się ona jedynie do mycia, odżywki i zabezpieczania końcówek. Dlatego też towarzyszyły mi ciągle bad hair days. Wczoraj postanowiłam wstać trochę wcześniej i poświęciłam włosom blisko dwie godziny. Głównym punktem miało być odświeżenie koloru. A co z tego wyszło? Dowiecie się w dalszej części wpisu.
Mój niedzielny włosowy rytuał zapoczątkowała maska lniania z Sylveco, która nie sprawdza się u mnie po myciu. Nałożona przed oczyszczeniem powoduje, że włosy są sypkie i lepiej się układają. Trzymałam ją na włosach pod foliowym czepkiem i turbanem aż 40 minut. Potem umyłam całość szamponem Cien przeznaczonym do włosów farbowanych i zdecydowałam się na nałożenie kolejnej maski. Był to mój pierwszy raz z aloesową maską Pilomax (ok. 30 min. pod czepkiem oraz turbanem) i przyznam się, że jestem miło zaskoczona, bo kosmyki stały się bardzo miękkie i lekko wygładzone, choć konsystencja produktu jest troszkę dziwna i jakby silikonowa. Producent zaleca nakładanie maski na skórę głowy, ale ja pominęłam ten krok, obawiając się o obciążenie. Włosy jednak po kosmetyku doskonale się rozczesywały!
Jednak głównym punktem mojej wczorajszej pielęgnacji było odświeżenie koloru, który nabrał już bardzo dużo żółtego tonu i przestał ładnie wyglądać. Przypomniałam sobie o tym, że mam w zapasach produkt Syoss, którego zadaniem jest właśnie ochłodzenie blondu, więc zapowiadało się obiecująco.
Szczerze mówiąc, miałam pewne obawy przed użyciem tego produktu, dlatego trzymałam się ściśle zaleceń producenta. Refresher ma formę pianki o lekko fioletowym zabarwieniu. Jako że dolna część mojej fryzury ma ciemniejszy kolor, starałam się ją oddzielić od blondu, aby nie nakładać na nią produktu. Piankę nałożyłam na wilgotne włosy, także na skórę głowy i trzymałam ją trzy minuty - z zegarkiem w ręku! - a następnie bardzo dokładnie spłukałam.
Niestety nie jestem zadowolona z efektu - jak możecie zobaczyć na zdjęciu, jedynie część pasm uzyskała chłodny odcień, ale żółć nadal dość mocno się wybija. Myślę, że pasma, które rozjaśniałam kilka tygodni temu (zawsze robię pasemka, a nie kolor na całych włosach) zareagowały szybciej, natomiast te starsze niestety nie poddały się działaniu produktu.
Zobaczymy, jaki efekt uzyskam przy kolejnym użyciu, bo być może niezbędnych jest kilka aplikacji. Nie mam zamiaru jednak pianki nakładać na więcej niż te trzy zalecone minuty, bo niestety mam wrażenie, że trochę podrażniła mi skórę głowy, która raczej do zbyt wrażliwych nie należy. Za jakiś czas ponowię test i pokażę Wam, co z tego wyszło.
Zabieg zakończyłam nałożeniem olejku upiększającego Kallos na końcówki, który w swoim składzie (oprócz silikonów) ma olej z orzechów makadamia, migdałów czy olej lniany. Zadaniem produktu jest wygładzanie, nabłyszczanie oraz przeciwdziałanie rozdwajaniu się końcówek.
Jestem ciekawa, czy używaliście takiego odświeżacza koloru i czy przyniósł u Was skutek?

Ja ten szatański produkt wywaliłam do kosza po tym jak niemiłosiernie wysuszył mi kudły. Ogólnie Sayoss mówię nie!
OdpowiedzUsuńMnie ewidentnie podrażnił skórę, bo mnie swędzi :( A ogólnie za tą firmą też nie przepadam, bo jeszcze nie trafiłam na nic fajnego od nich.
UsuńNie znam tego produktu. Ja moje blondy traktuję co jakiś czas sprayem rozjaśniającym Balea, ale to tylko po to, by nadać włosom trochę refleksów lub "zgubić" odrost między jedną wizytą u fryzjera a drugą. Jednak szału i większego wpływu na kolor nie ma.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy efekt. ;) też nie korzystałam nigdy wcześniej z tego produktu, ale być może przetestuję w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńAle uważaj, mnie wczoraj cały dzień swędziała głowa :(
Usuńłądne gładkie są :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńSzkoda, że produkt syoss nie sprawdził się do końca :/ Mam ochotę wypróbować te dwie maski do włosów :D
OdpowiedzUsuńU mnie leży od października odświeżacz koloru brązowego. I ja się pytam co ja mam z tym zrobić? A poza tym to Syoss nie przekonał mnie do siebie jeszcze niczym... :)
OdpowiedzUsuń