Wiem, wiem, niedawno były kosmetyczne nowości, ale w Wiedniu miałam okazję zrobić zakupy w sklepach, do których nie mamy dostępu w Polce, więc postanowiłam poświęcić temu osobny post. O wizycie w DM myślałam już wcześniej, po czym okazało się, że drogerię mam tuż obok hotelu, więc nie było tu mowy o przypadku! Zakupy w Lushu były natomiast kompletnie spontaniczne - na ulicy zobaczyłam dziewczynę z ich torbą i wtedy mnie olśniło. Przy czym okazało się, że salon jest na mojej wyznaczonej trasie - czy to nie cudowne? :D Przejdźmy więc do konkretów!
Pierwszą rzeczą, jaką zaplanowałam do kupienia w DM, były żele do golenia z Balei. Ostatnim razem ten produkt absolutnie mnie zachwycił, więc oczywiście wzięłam aż dwa. Mam nadzieję, że ich właściwości nie różnią się w zależności od wersji. Postanowiłam też wypróbować dezodorant, bo jeszcze nie było okazji - wybrałam neutralny zapach, który kojarzy mi się z czystością i delikatnością.
Owocowe maski Balea kupiłam pod wpływem impulsu. Nie znam niemieckiego (nieważne, że uczyłam się go kilka lat - nic nie pamiętam!), więc nie mam zielonego pojęcia, jak mają działać. Może się to wydawać na pierwszy rzut oka nierozważne, ale ja używam bardzo różnych masek do twarzy - i oczyszczających, i nawilżających, a czasem nawet napinających. Przed użyciem na pewno jednak co nieco sprawdzę w słowniku :)
Skoro byłam już przy półce z pielęgnacją twarzy, do koszyka wrzuciłam krem pod oczy z Alverde, który zapowiada się bardzo fajnie, bo ma masełkowatą konsystencję - to lubię! Żele pod prysznic z Balei to zawsze punkt obowiązkowy! Te soczyste zapachy są hipnotyzujące - wybrałam wersję arbuzową oraz limitowaną edycję z ananasem, a także żel z drobinkami - liczę, że będzie działał nawilżająco.
Jako że już powoli zbliżam się do denek moich kosmetyków do mycia twarzy, postanowiłam wypróbować piankę, również marki Balea. Wybrałam wersję delikatniejszą (była jeszcze dla cery tłustej albo z niedoskonałościami), aby nie mieć ewentualnych problemów ze ściągnięciem i wysuszeniem cery.
Miałam już okazję testować szampon i odżywkę Balea z olejem arganowym (tu recenzja) i trochę obciążały moje włosy, ale i tak zdecydowałam się jeszcze na wypróbowanie wersji do włosów blond.
Na koniec moje zakupy z Lusha. W tym sklepie można absolutnie przepaść! Wszystkie produkty są wystawione na półkach, z jednej strony docierają do Ciebie zapachy produktów do kąpieli, z drugiej pracownicy pytają, w czym Ci pomóc. Byłam kompletnie zagubiona, ale kompetentna obsługa pospieszyła z pomocą i pomogła wybrać coś ciekawego. Nie musicie się martwić, jeśli nie znacie miejscowego języka - pracownicy perfekcyjnie znają angielski :) Wybrałam czyścik do twarzy z lawendą Angels On Bare Skin, który ma sprawdzać się do skóry mieszanej - z jednej strony oczyszczać, ale z drugiej być na tyle delikatny, aby można było go używać na co dzień. Ta różowa, intensywna rzecz to słynny Comforter - w sklepie nawet zaprezentowano nam, jak dokładnie ta "kostka" kąpielowa działa i jak świetną pianę można nią uzyskać w wannie. Kolejna rzecz to coś bardzo nietypowego - to mydełko, które widzicie, wcale nie jest mydłem, ale silnie nawilżającym serum o nazwie Full of Grace, które można nakładać pod maskę lub krem na noc, aby wzmocnić ich działanie. Na pewno przyda się przy mojej wysuszającej terapii przeciwtrądzikowej. Obsługująca pani była tak miła, że dała mi całkiem sporą próbkę maski do włosów H'Suan Wen Hua, której używa się przed myciem włosów.
O których produktach najchętniej przeczytalibyście więcej na blogu?

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze! Jeśli spodobał Ci się mój blog, zapraszam do obserwowania, co będzie motywować mnie do dalszej pracy!
Nie reklamuj się - staram się zaglądać do wszystkich, którzy komentują moje posty.
Serdecznie zachęcam do dzielenia się swoimi opiniami na poruszane przeze mnie tematy :)