Spędzając ogrom czasu w pomieszczeniach przed komputerem - w biurze i w domu, trudno więc złapać mi opaleniznę mimo słonecznej pogody. Z natury mam bardzo jasną, wręcz przezroczystą skórę, a, nie oszukujmy się, kiedy jest opalona, wygląda zdecydowanie lepiej. I właśnie dlatego postanowiłam sięgnąć po słońce w butelce.
W moje ręce wpadła samoopalająca mgiełka od Eveline i muszę przyznać, że jestem zadowolona!
Mgiełka jest niesamowicie łatwa w użyciu - wygodnie się ją aplikuje i rozsmarowuje, nie spływa, nie brudzi i nie tłuści ubrań. Przy nakładaniu wyczuwalna jest trochę dziwna woń, ale bardzo szybko się ulatnia i nie czuję jej na ciele.
A jak efekty? Jeśli liczycie na ciało wyglądające jak po wakacjach na plaży, to możecie się zawieźć. Ale jeżeli zadowoli Was efekt lekko muśniętej słońcem skóry - to będzie to coś dla Was. Kolor takiej sztucznej opalenizny jest bardzo ładny, złoto-brązowy. Przez kilkanaście aplikacji nie zdarzyło mi się, aby produkt zostawił smugi czy zabarwił mi ręce. Dla utrzymania efektu warto używać mgiełki co 3-4 dni. Mnie zdarza się aplikować ją nawet codziennie.
Dodatkowym plusem są właściwości pielęgnujące - na pewno znajdą się o wiele lepsze balsamy, ale skóra nie jest przesuszona, a w dotyku jest gładka i napięta.
Podsumowując, na pielęgnująco-opalający produkt w tak przystępnej cenie (ok. 20 zł) warto zwrócić uwagę.
Używacie samoopalaczy, czy uznajecie tylko naturalne opalanie?

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze! Jeśli spodobał Ci się mój blog, zapraszam do obserwowania, co będzie motywować mnie do dalszej pracy!
Nie reklamuj się - staram się zaglądać do wszystkich, którzy komentują moje posty.
Serdecznie zachęcam do dzielenia się swoimi opiniami na poruszane przeze mnie tematy :)