W ten weekend niestety zaliczyłam poważy spadek energii, dlatego dla podładowania akumulatorów postanowiłam zrobić sobie dzień dobroci dla siebie. Poświęciłam więcej czasu niż zwykle na bardziej intensywną pielęgnację.
Na pierwszy ogień poszły włosy (to sformułowanie w tym połączeniu zabrzmiało groźnie ;)). Najpierw umyłam je szamponem do włosów cienkich BasicLab. Użyłam go do pierwszego mycia, bo szczerze mówiąc, nie przepadam za nim - pachnie jak proszek do prania i moje włosy się po nim nie układają. Do drugiego mycia wykorzystałam natomiast fioletowy szampon Biosilk w trosce o mój odcień blondu. I faktycznie po użyciu widać różnicę w kolorze, bo stał się odrobinę chłodniejszy.
Po oczyszczeniu przyszła pora na maskę, której nie używałam całe wieki. Mój wybór padł na trochę zapomnianą markę Anna Cosmetics i coś, co może się kojarzyć ze starym, domowym sposobem na piękne włosy, bo produkt zawiera w sobie naftę kosmetyczną, jajko i drożdże. Skórę głowy dopieściłam żelem aloesowym, a końcówki serum Syoss z serii SalonPlex. Po takiej dawce włosy nabrały trochę życia, stały się bardziej miękkie i błyszczące.
Później zajęłam się twarzą. Jako że dzisiaj nie nakładałam makijażu - jedynie odrobinę pudru mineralnego, zdecydowałam się na użycie po raz pierwszy ciekawych chusteczek z Sephory, które mają dwie różne strony. Pierwsza oczyszcza / zmywa makijaż, a druga złuszcza skórę dzięki drobnym wypustkom. Nie jestem przekonana do zmywania pełnego make-upu takimi chusteczkami, ale może być to fajna opcja do uzupełnienia demakijażu o kolejny krok.
Potem przyszedł czas na płatki pod oczy z Purederm. Super jest to, że za całą taką paczkę, która wystarcza na 15 razy zapłaciłam jakieś grosze. Płatki może nie dają jakoś genialnego efektu, ale przy regularnym stosowaniu można zauważyć lepsze nawilżenie i delikatne napięcie. Na skórę twarzy wylądowała natomiast maseczka z miodem i cytryną od Marion, która szczególnie mnie nie zachwyciła. Działa jak dobrze nawilżający krem, ale odnoszę wrażenie, że powoduje u mnie zatykanie porów i wysyp niedoskonałości. Po wchłonięciu produktu zabieg uzupełniłam masażem rolerem z kwarcu, który wcześniej włożyłam do lodówki - bardzo odprężające!
Na koniec zostały mi troszkę zapomniane stopy - nie poświęcałam im ostatnio zbyt dużo uwagi. Najpierw przez kilka minut wymoczyłam je w ciepłej wodzie z dodatkiem płynu do kąpieli stóp marki Evree, który fajnie zmiękcza naskórek i daje efekt odświeżenia. Wykorzystałam to, że skóra była miękka i nie poprzestałam na tym jednym kroku. Dodatkowo, zrobiłam peeling i nałożyłam maskę od SheFoot. Stopy są mi oczywiście wdzięczne za taką opiekę ;), ale jednocześnie nie do końca przekonują mnie takie jednorazowe zabiegi w saszetkach. W moim przypadku efekt jest odczuwalny maksymalnie jeden dzień. Markę SheFoot natomiast bardzo lubię i są to produkty, które naprawdę fajnie się u mnie sprawdzają.
Muszę przyznać, że już dawno nie robiłam u siebie takich intensywniejszych zabiegów! A jak to jest u Was? Dbacie o siebie w pośpiechu pomiędzy kolejnymi zadaniami, czy macie w tygodniu jakiś dzień na małe SPA?

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze! Jeśli spodobał Ci się mój blog, zapraszam do obserwowania, co będzie motywować mnie do dalszej pracy!
Nie reklamuj się - staram się zaglądać do wszystkich, którzy komentują moje posty.
Serdecznie zachęcam do dzielenia się swoimi opiniami na poruszane przeze mnie tematy :)